Każda instalacja to właściwie prototyp

Jerzy Bystrzyński

Dlaczego wybrał Pan zawód projektanta?
Dokładnie pamiętam tamte czasy. Krótko przed maturą zastanawiałem się, jaką drogę zawodową wybrać. Właściwie byłem już zdecydowany na studia humanistyczne. Z drugiej strony nauki ścisłe również dobrze mi  szły. Pewnego razu przyjechał do nas kuzyn, który był już asystentem na wydziale budowy maszyn PG. Gdy zaczęliśmy rozmawiać o moich planach, stwierdził, że filologia nie da mi pieniędzy, że trzeba stąpać mocno po ziemi, a nie bujać w obłokach, tym bardziej, że wychowywała mnie tylko mama i w domu się nie przelewało. Przekonał mnie, bym poszedł na politechnikę, na wydział budowy maszyn. Posłuchałem tej rady. Pierwszy rok był faktycznie ciężki, dużo osób było absolwentami technikum. Wśród nich trochę czułem się zagubiony – nie znałem nomenklatury którą się posługiwali i ogólnie do tamtej pory miałem niewielki kontakt z zaawansowaną techniką. Ale potem mi się spodobało, i gdy zaczęły się zajęcia z przedmiotów zawodowych, zdecydowałem się na specjalizację wentylacja i chłodnictwo. Swojej decyzji nigdy nie żałowałem. Jednak do dziś literatura, kino, teatr są obecne w moim życiu i są dla mnie ważne.

Co jest dla Pana ciekawe w wentylacji?
Fascynuje mnie to, że każda instalacja to jest właściwie prototyp, coś nowego, innego, oczywiście składa się z gotowych powtarzalnych komponentów. System, który trzeba wymyślić, musi odpowiadać oczekiwaniom inwestora i spełniać wymogi technologiczne, co jest ważne w takich obiektach jak np. fabryka czy muzeum. To stwarza projektantom duże pole do popisu, tu nie ma miejsca na sztampę. Każdy projekt jest indywidualny, nawet najmniejszy, i w każdy trzeba włożyć dużo wysiłku myślowego, aby efekt był dobry.

Co jest najtrudniejsze i z czym na co dzień musi się zmierzyć projektant instalacji?
Pominę spawy związane z księgowością, fakturowaniem etc. Wiadomo, że nieterminowe płatności, są bolączką naszych czasów, bo z tym boryka się prawie każdy projektant prowadzący firmę. Wracając do spraw merytorycznych – myślę, że trudnością jest zmieniająca się cały czas technologia. Może to być problem zwłaszcza dla ludzi z mojego pokolenia. Oczywiście jednocześnie jest to dużym plusem. Zaczynaliśmy projektować, mając bardzo skromne możliwości. W tamtym okresie central wentylacyjnych praktycznie nie było (działała jedna fabryka, a urządzenia trzeba było składać z osobnych komponentów). Potem sytuacja zaczęło się gwałtownie zmieniać, wszystko przyspieszyło. Trzeba było na bieżąco śledzić informacje i szybko przyswajać nowe. Z jednej strony było to utrudnienie, ale też oczywiście frajda. Następnie weszliśmy w strefę wolnego rynku i właściwie urządzenia z całego świata stały się dostępne.
Ważnym etapem mojej działalności było też przestawienie się z rysunków robionych na kalce kreślarskiej na projekty wykonywane za pomocą programów komputerowych. Programy zmieniają się teraz co dwa, trzy lata i są coraz bardziej zaawansowane. Obsługuję programy komputerowe, ale nie ukrywam, że projektowanie w 3D to domena młodzieży, którą zatrudniam. W naszym zespole pracują osoby w wieku od 25–40 lat. Można śmiało stwierdzić, że są pokoleniem, dla którego urządzenia inteligentne nie mają tajemnic. Także mój wspólnik – Tomasz Mróz – jest bardzo sprawny w obsłudze programów komputerowych. Ma smykałkę do tego, nawet sam pisał programy swego czasu.

Dobry projektant wentylacji musi być świetnie zorganizowany?
Tak, zdecydowanie tak. Zawsze podkreślałem, że dobra organizacja jest kluczem do sukcesu, zarówno wewnątrz firmy, jak i w kontaktach z klientem. Odnosząc to do projektowania polega ona na szybkim przekazywaniu ustalonych założeń innym branżom. Dopóki tego nie zrobimy, dopóty inne branże czekają i nie mogą ruszyć ze swoją pracą. Elektryk nie wie, co podłączyć, konstruktor nie zna wymiarów szachtów itp.

Dobierając zespół, na co Pan zwraca uwagę?
Na pewno nie ma znaczenia stopień na dyplomie. Miałem różne przypadki, dobry absolwent rozczarowywał, a ten z gorszą oceną się sprawdzał. Zdecydowanie wiedza teoretyczna pozostaje na drugim planie. Wentylacji trzeba się dopiero nauczyć. Mówię o osobach bezpośrednio po studiach, bo oczywiście gdy przychodzi człowiek z bagażem doświadczeń, to jest inaczej. Ważna jest chłonność wiedzy. A to akurat można ocenić bardzo szybko – czasami nawet po tygodniu. Istotna jest także znajomość podstawowych inżynierskich programów komputerowych. Udało nam się ze wspólnikiem zebrać grupę fachowców, która naprawdę tworzy zespół. W momencie gdy zagrożony jest termin ukończenia projektu, pomagamy sobie działamy wspólnie. Jeżeli wdrażamy nowe narzędzie pracy, a mam tu na myśli np. program Revit, nikt z nikim nie rywalizuje. Ta osoba, która szybciej coś przyswoiła – przekazuje wiedzę innym. Jest to dobrze pojęte koleżeństwo. Gdy firma dobrze działa, to pracownicy też są zadowoleni.

Który projekt, z tych wykonanych do tej pory, był dla Pana najtrudniejszy?
Trudno wybrać ten „naj”. Ale powiem o kilku. Na pewno skomplikowany był projekt dotyczący instalacji w Muzeum II Wojny Światowej i to z kilku względów. Jest to bardzo trudny architektonicznie budynek – 16 metrów pod ziemią, z wieżą, która nie ma dachu i z przechyloną piramidą, wokół pusty plac, więc nie było miejsca na umieszczenie urządzeń takich jak skraplacze czy czerpnie. Był to naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Wymyśliliśmy kilka alternatywnych rozwiązań – jednym z nich było wykorzystanie wody z Motławy. Na placu umieściliśmy powtarzalne elementy architektoniczne, które pełnią funkcję czerpni i wyrzutni powietrza. Jeśli ktoś o tym nie wie, nie podejrzewa, czym są te elementy. To był nasz autorski pomysł, podchwycony przez architektów. Wieża była pochylna, nigdy wcześniej nie projektowaliśmy kanałów o tak niesymetrycznych przekrojach. Było to bardzo nowatorskie, do tego stopnia, że musieliśmy wspólnie z wykonawcą wymyślić technologię montażu kanałów. Projekt muzeum był trudny, bo budynek ma przypisanych wiele funkcji. Drugi ważny dla mnie obiekt to Europejskie Centrum Solidarności – podobny kubaturowo do muzeum, jednak prostszy technicznie. Na pewno w ostatnich latach skomplikowane było Centrum Medycyny Inwazyjnej w GUMed, które funkcjonuje od kilku lat. To bardzo duży budynek, jest w nim 16 bloków operacyjnych. Udało się uzyskać taki efekt, że jak przyjeżdżają lekarze z Europy to najpierw się dziwią, a potem mówią, że też chcą mieć u siebie obiekty podobnej klasy. Ostatnio dużo mamy zamówień deweloperskich – nic skomplikowanego. Zajmujemy się trochę inwestycjami mieszkaniowymi, ale mieliśmy też ciekawy obiekt – Posejdon w centrum Szczecina. Jest to wielofunkcyjny, potężny i bardzo nowoczesny kompleks.

Jak się będzie rozwijała branża wentylacyjna?
Na pewno bardzo duże znaczenie ma oszczędność energii – liczy się jak najmniejsze jej zużycie przy osiągnięciu dobrego efektu. O to walczy większość firm produkujących urządzenia, temu sprzyjają regulacje prawne, np. Ekoprojekt. Nie ma od tej tendencji odwrotu. W realizacjach bardzo często korzysta się z energooszczędnych, ekologicznych rozwiązań. Ale też, niestety, nadal utrzymuje się przeświadczenie, że cena czyni cuda, a to przekreśla wiele rozwiązań energooszczędnych. Jest to powszechne zwłaszcza gdy inwestor buduje nie dla siebie. Dużo łatwiej kogoś przekonać do nowoczesnych, droższych rozwiązań, jeśli ten ktoś będzie potem użytkował budynek. Projektanci instalacji wiedzą, że owszem zapłaci się 20-30% więcej za urządzenia, ale po 4-5 latach pieniądze się zwrócą, między innymi dzięki właśnie oszczędnej eksploatacji. Jeżeli inwestor buduje nie dla siebie, takie argumenty do niego nie trafią.

Co Pan myśli o Nagrodzie PASCAL?
Myślę, że to jest bardzo cenna inicjatywa, dlatego że chociaż trochę dowartościowuje projektantów. Daje satysfakcje i chęć działania przy kolejnych realizacjach. Pozwala też porównać się z innymi i to jest zawsze cenne. Bardzo pozytywnie oceniam ten pomysł.

Ma Pan hobby?
Mam. Lubię windsurfing i narty. Czekam na pierwszy śnieg i na to, aż woda w Zatoce Gdańskiej będzie ciepła. bDla przyjemności również fotografuję. Kiedyś nawet profesjonalnie robiłem zdjęcia. Teraz razem z żoną przygotowujemy albumy ze zdjęciami z naszych wspólnych wycieczek – ja odpowiadam za fotografię, żona robi opisy. A zawodowo – moim hobby jest wciąż wentylacja.